Podróże to jedyna rzecz, którą możesz kupić, a uczyni Cię bogatszym.
Jestem w stanie okrągły rok ubierać się w second handach i jeść odsmażany makaron z warzywami, a wszystkie oszczędności odkładać na podróże.
Nie potrzebuję luksusów, hummussów, metek celvina kleina, pomadek z MAC'a, raybanów i sushi w porze lunchu.
Nie potrzebuję wiele, choć słodkości...nigdy sobie nie odmówię! ;)
A już na pewno nie tak moocccnoo czekoladowych muffinek!
Mimo, że muffiny to nie typowy wypiek, który kojarzyłby mi się z wakacjami w Portugalii...właśnie o ich upieczeniu marzyłam wracając do Polski! :)
Dlaczego?
Kiedy po przylocie z Lizbony na berlińskie lotnisko, oczekiwaliśmy 3 godziny na polskiego busa do Wrocławia, wygłodniałe, pałaszowałyśmy sałatkę w terminalowym bistro.
To właśnie stamtąd, na całe lotnisko, rozpościerał się najsłodszy zapach czekoladowych muffin, wypiekanych na następny dzień (było po 11 w nocy), dla wygłodniałych podróżujących.
Niestety, na zapachu się skończyło, bo muffiny skrzętnie pakowane pod ladą, wyczekiwały kolejnego dnia.
W sobotni poranek, zaraz po śniadaniu, od razu zabrałam się do dzieła, by już po godzinie...cały dom pachniał jak najlepsza czekoladziarnia! :)
Cóż będę ukrywać -zjadłam całe dwie, jeszcze gorące muffiny, obsmarowane pamiątkowym, gruszkowym dżemem, z dodatkiem wina Porto.
I wiecie co?
Tak właśnie smakuje mój dom.
Ciepły, dobry, pełen słodkich wspomnień i świeżych, pachnących marzeniami, inspiracji.
Muffiny podwójnie czekoladowe
/11 - 12 muffinek/
300 g mąki
80 g gorzkiego kakao
1 łyżka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
100 g masła rozpuszczonego
250 g cukru
250 g kefiru
2 jajka
150 g gorzkiej czekolady, drobno posiekanej
Piekarnik nagrzej do 200 stopni. Formę na muffinki wyłóż papilotkami.
Mąkę wymieszaj w misce z kakao, proszkiem i soda. W drugiej misce wymieszaj do połączenia rozpuszczone masło, kefir, cukier i jajka. Dodaj mokre składniki do suchych i wymieszaj tylko do połączenia się składników. Dodaj 3/4 posiekanej czekolady i wmieszaj w ciasto. Ciasto nakładaj do papilotek do pełna, posyp resztą posiekanej czekolady. Piecz ok 20 minut, lub do tzw. 'suchego patyczka'. :)
Można jeść od razu, jeszcze gorące, posmarowane ulubionym dżemem, np gruszkowym lub morelowym. :)
Lato chyli się ku końcowi, a tu wakacje dopiero się zaczynają, przygoda dopiero się rozpoczyna.
Pierwszy raz odczuwam stres przed wyjazdem, o czym przypomina skurcz w żołądku i powracające migreny.
W zasadzie nie mogę się zdecydować, czy to bardziej stres, czy paniczna ekscytacja.
Pojutrze spędzę pół dnia śpiąc na berlińskim lotnisku, hej, czy to nie fascynujące?
Potem tylko wsiądę już w magiczny tramwaj linii 28 i objadę całą Lizbonę.
Ale teraz, zamiast pakować się, chodzę na jogurty mrożone z sosem marakują i siedzę w kinie na thrillerze do 23 godziny.
Wdech-wydech - tak przecież wygląda zakochanie, prawda?
Zakochanie, po uszy, w życiu.
I tylko troszkę mi szkoda, że nie zobaczę schyłku polskiego lata.
Tego czasu, gdy babie lato rozciąga się o poranku na zroszonej trawie
i czuć zapach wilgotnej ziemi, którą powoli ogrzewa wrześniowe
słońce, gdy na tarasie jemy domowy placek ze śliwkami.
Wczesna jesień smakuje jak ciepła kuchnia, w której o 6 rano zagniatam drożdżowe ciasto,
zamykam oczy i wiem, że tak właśnie pachnie dom, do którego kiedyś z utęsknieniem będę wracać, ale teraz, teraz muszę iść, iść przed siebie, bo wzywa mnie coś nowego, coś, co się jeszcze nie wydarzyło, ale będzie jedną z najlepszych historii w moim życiu.
Do widzenia, polskie lato, zapamiętam cię najlepiej, jak potrafię.
To najlepszy przepis na drożdżowe ciasto, jaki istnieje. Bez wyrabiania, wilgotne, mięciutkie, pełne owoców i słodziutkiej, pachnącej wanillią kruszonką. Idealne.
Przygotować rozczyn - drożdże rozkruszyć, wymieszać z 1/2 szklanką ciepłego mleka, dodając po łyżce cukru i mąki, odstawić na kilka minut pod przykryciem aby "ruszyły". Mąkę przesiać razem z solą.
Składniki kruszonki rozetrzeć rękami, masa powinna być grudkowata, odstawić do lodówki.
Całe jajka ubić z 1/2 szklanki cukru. Olej, maślankę, resztę mleka, aromat i ubite jajka wymieszać i dodać do mąki razem z rozczynem. Wymieszać dokładnie łyżką, najlepiej drewnianą, tak żeby składniki się połączyły. Nie trzeba wyrabiać! :) Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na 30 minut, aby podrosło. Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia, ciasto wyłożyć na blaszkę, na wierzchu ułożyć śliwki, (trzeba je dobrze powciskać w ciasto). Całość posypać równomiernie kruszonkę. Piec ok. 40 minut w temperaturze 160st.C. Studzić w uchylonym piekarniku. :)
Zacznijmy od początku. Co to jest to całe, tajemnicze ''thigh gap''?
Czemu marzeniem dzisiejszych kobiet (nie tylko nastolatek!) jest posiadanie perfekcyjnej (?), choć tak trudno osiągalnej ''przerwy między udami''?
Ściślej - takiego stanu sylwetki, kiedy stojąc prosto, stopa przy stopie, wewnętrzna część ud nie styka się ze sobą, tworząc wolną przestrzeń między nimi, co ma nadawać całej figurze smukły, by nie powiedzieć, wychudzony wygląd.
Przeglądam zdjęcia popularnych kont dziewczyn na Instagramie. Te z cyklu fit lifestyle typu 'jem tylko nasiona chia, hummus i bezglutenowy ryż z kurczakiem', szafiarki i blogerki z perfekcyjnię zrobionymi brwiami, motywatorki, które schudły x-kg, laski, które wyciskają na klatę więcej, niż niejeden paker w fitness academy i dumnie prezentują swój sześciopak. Do tego jeszcze tumblr girls, które są sławne, z tego, że są sławne, noszą superstary, nadęte usta i czapki wpierniczolki. Wszystkie oczywiście łączy jedno - mają thigh gap.
No, a przynajmniej potrafią tak ustawić się do selfie w lustrze, że wygląda to tak, jakby posiadały idealną przerwę między udami. Nie ma się co czarować - Instagram kłamie, internet kłamie, a to, co cieszy się największą popularność nie zawsze jest odzwierciedleniem rzeczywistości.
I tak - posiadanie wyśnionego ''thigh gap'' nie zawsze jest prawdą.
I nie w każdym przypadku jest możliwe do osiągnięcia.
jak ustawić się do selfie, by wyglądało, że mam thigh gap, nawet, jeśli jej nie mam? ;)
modelka Iskra Lawrece, udowadnia, że za pomocą odpowiednich trików, w prosty sposób można 'wyczarować' przerwę między udami
Po pierwsze- oczywiście, posiadanie przerwy między udami może być rzeczą nabytą. Odpowiadają za to specjalne ćwiczenia (tak, internet roi się od filmików obiecujących wymarzone 'thigh gap') w których prześcigają się youtuberki. I muszę być tu uczciwa, że i ja padłam ich ''ofiarą'' w pewnym momencie swojego życia. Kiedy wychodzisz z recovery ze stanu śmiertelnie niskiej wagi, a Twoje ciało coraz bardziej przypomina piękną, młodą kobietę (o zgrozo!) niż androgeniczną nastolatkę bez biustu - zaczynasz rozpaczliwie chwytać się metod zastępczych, które choć w ułamku zatrzymają w Tobie smukłość chłopca z gimnazjum.
No i potem bang, bo okazuje się, że godziny poświęcone na ćwiczenia są nic nie warte, a upragnionej, ''między-udowej'' przerwy jak nie było, tak nie ma. Co więcej - uda jakby stykają się ze sobą jeszcze bardziej, bo oczywiście trenując, wzmacnialiśmy ich mięśnie, a co za tym idzie - spowodowaliśmy rozrost tkanki mięśniowej. I gdzie tu, kurcze, sprawiedliwość, pytacie.
na zdjęciu ja: lipiec 2012, zaawansowana anoreksja, waga ok 40 kg
na zdjęciu ja: marzec 2016, po recovery osiągnęłam 'zdrową' wagę 55 kg i kobiecą sylwetkę ze stykającymi się z sobą udami, tu i tak stoję w lekkim rozkroku, by temu zapobiec ;)
te ćwiczenia wykonywałam jakiś miesiąc temu, przez dwa tygodnie - efekt? Jeszcze bardziej rozbudowane uda!
Drugą metodą, zupełnie nie polecaną, a praktykowana przez większą część środowiska instagramowo-tumblrowego są oczywiście diety cud, czyli tzw. głodówki. Innymi słowy, w moim jak i w wymienionych powyżej dziewczyn przypadku, oznacza to nic innego jak wpędzenie się w zaburzenia odżywiania, konkretyzując: anoreksję i bulimię.
Długie, patykowate nogi, które przypominają łydki bez ud na całej swej długości, to właśnie 'magiczny' efekt zjadania 500 kcal/dzień lub, co gorsza, niezjadania ich wcale.
Co prawda, upragnione 'thigh gap' jest i to bez fizycznego wysiłku, ale za to kosztem poczucia: beznadziei, depresji, wiecznie burczącego żołądka, obsesji na punkcie jedzenia i tego.. że w lustrze wciąż widzimy grubaska! W dodatku, oczywiście, z nadal stykającymi się ze sobą, 'tłustymi'' udami. Masakra. Nie tędy droga. You do it wrong.
na zdjęciu powyżej nie ja!
na zdjęciu ja: październik 2013
na zdjęciu ja: październik 2013
Po trzecie, a przy tym najbardziej gwarantujące posiadanie przerwy między udami bez wyrzeczeń i katorżniczych ćwiczeń jest...- i tu uwaga! - nasza naturalna budowa ciała!
Nie ma się co zwodzić, z tym trzeba się urodzić!
Przerwę między udami zapewnia sylwetka o szerokich biodrach - taki rozstaw sprawia, że nogi w naturalny sposób są takie, jakbyście właśniezsiadły z konia, całkiem obrazowo, nie ubliżając nikomu, oczywiście.
Wszystko za sprawą rozłożenie kości miedniczych, które w okresie naszego młodzieńczego wzrostu, już na starcie decydują, czy będziemy miały możliwość ''pochwalić'' się szparką, czy też nie. Tą między udami, oczywiście.
Możecie ważyć nawet 70 kg, a Wasze BMI wcale nie musi być idealne - jeśli jesteście posiadaczkami sylwetki, w których biodra są proporcjonalne szersze od talii - tadam! - ''thigh gap'' będziecie mięć ot tak, nawet, jeśli zjecie o jednego burgera za dużo.
Osobiście, znam osoby w swoim otoczeniu, które, nie mają nawet pojęcia o tym głupim trendzie, jedzą co chcą, a ich uda i tak się ze sobą nie stykają. Cóż, życie.
Czwartą rzeczą i chyba najważniejszą, jest...zaakceptowanie siebie!
Przyznam, mi również zajęło to sporo czasu i jeszcze do niedawna wzdychałam do photoshopowych piękności z Instagrama, wyginając się do lustrzanych selfie tak, by ''odpowiednio chudo'' uwiecznić swoje uda, które w rzeczywistości od zawsze przylegały do siebie centymetr przy centymetrze, z powodu wąskich bioder i tym samym bardziej rozbudowowanej, ekhmm, dolnej części ciała (wciąż zastanawiam się, nad zajęciami z twerkowania ;)).
W moim przypadku, posiadanie ''thigh gap'' było możliwe jedynie dzięki głodówkom, co jednak nie zapewniało mi poczucia szczęścia, a już na pewno, nie zapewniało zdrowia.
ja na wakacjach w zeszłym roku: waga ok 53 kg
ja na wakacjach w tym roku: waga 57 kg
Parę dni temu, jakby na potwierdzenie i umocnienie tego, że jesteśmy piękne takie, jakie jesteśmy, wpadłam na bardzo ciekawy, krótki artykuł zamieszczony przez Teen Vogue (klik), mający na celu wypromowanie nowego, internetowego trendu - i to był strzał w dziesiątkę!
Aby położyć kres dążeniu do rozsławionej przez media, wychudzonej sylwetki, internauci wymyślili nowy!
''Mermaid thigh'', bo o nim mowa, to nic innego jak ''syrenie uda'', czyli kobiece uda, które...całkowicie się ze sobą stykają! ;)
Co więcej - w ten sposób przypominają syreni ogon, nadając właścicielce magiczny status syrenki - która z nas w dzieciństwie nie marzyła (ja w sumie dalej to robię ;)) o tym, by nią być ?
W taki sposób, o wiele łatwiej zaakceptować swoją sylwetkę, mając na uwadze, swoją bajkową wyjątkowość, czyż nie? :)
Jak widać, moda to sprawa przemijająca, a w obecnych czasach jej wyznacznikami jesteśmy my sami.
Chcąc nie chcąc, człowiek jest istotą stadną i asymiluje się ze społeczeństwem poprzez - bardziej lub mniej świadome - naśladownictwo. Zadbajmy więc o to, by trendy, które promujemy w mediach społecznościowych, były nie tylko przyjemne dla oka, ale też dla ciała i...umysłu! ;) Tym samym, podchodźmy do ''internetowej rzeczywistości'' na pół serio, z dystansem traktując wszystko to, czym karmią nas - swoją drogą potężne w oddziaływaniu - instagramy i tumblry. Przede wszystkim jednak, nauczmy się lubić siebie. Kochajmy siebie za to, kim jesteśmy, a nie jakie majtki celvina kleina założymy dziś do zdjęcia. Potencjalne wady zamieniajmy w zalety, doceniając to, że każdy z nas jest absolutnie wyjątkowy. W końcu życie, może być jak z bajki! :)
1 września - 6 dni do wakacji. Jeszcze poranki są ciepłe, takie letnie, jeszcze przed chwilą był środek wakacji, dzieci sąsiadów nie chodziły spać po dobranocce i ciemno robiło się (za)późno. Wieczorami za to marzną mi ramiona, kiedy poplątana słuchawkami idę na autobus, a noc jest wszędzie tak mocno i bardzo, że chcę tylko koca i herbaty zielonej, a najlepiej gorącego kakao, bo takie najbardziej smakuje jesienią...
...ale stop! Przecież wciąż mamy lato, jeszcze tych kilka gorących dni, parę nadziei i wakacje, które dopiero się zaczną! :) Wyjeżdżam, wracam u schyłku lata, na dzień przed rozpoczęciem mojej ulubionej pory roku. Na śniadanie, zamiast gorącej herbaty, wciąż piję koktajl z dodatkiem ostatnich, letnich owoców, na przekór przetrzymując lato. :)
Wy także możecie zatrzymać swoje wakacje! Taki koktajl to świetny pomysł na zdrowe, pyszne śniadanie w pierwszych dniach września! Dzięki niemu, Wasze lato będzie trwać jeszcze dłuugo, duuugoo, a Wy, nawet chodząc do szkoły, wprawicie się w radosny, wakacyjny klimat od samego poranka. :)
Koktajl bananowo-porzeczkowy /1 porcja - ok 300 kcal/
220 ml maślanki
1 mały banan (najlepiej wcześniej zamrożony, koktajl będzie bardziej gęsty)
duża garść (ok. 80 g) czerwonych porzeczek - mogą być mrożone
dwie łyżki mleka - pcjonalnie, do uzyskania odpowiedniej gęstości
opcjonalnie cukier do smaku - u mnie 2 łyżki trzcinowego
Wszystkie składniki wrzucić do misy blendera, zmiksować, przelać do szklanki i pić schłodzony. :)